Śmierć pacjentki na oddziale położniczym

Na oddziale położniczym nie ma zgonów pacjentek. Tutaj nie mówi się o śmierci, to oddział życia i radości. Teoretycznie taki jest...

Kiedy przychodzi pacjentka do porodu, to boimy się powikłań śródporodowych i poporodowych. Dlatego, czwarty okres porodu, czyli dwie godziny po urodzeniu dziecka, pacjentka przebywa na bloku porodowym, aby wnikliwie obserwować krwawienie i stan ogólny.

 

W razie wątpliwości możliwa jest szybka reakcja i natychmiastowa pomoc, nawet w warunkach bloku operacyjnego. Przyjęcie na oddział położniczy traktujemy często, jako najmniej ryzykowny okres, raczej czas odpoczynku i adatacji.

 

Oczywiście, możliwe są powikłania, takie, jak zakażenie rany krocza czy rany pooperacyjnej, zatrzymanie odchodów, zakrzepica czy problemy emocjonalne, ale występują one rzadko. Oddział położniczy jest specyficzny. Pacjentki przebywają krótko, większość to młode, zdrowe matki, wyjątkowo trafiają się kobiety po 40 roku życia.

 

Chociaż, obecnie wiele kobiet ma zdiagnozowaną cukrzycę ciążową, nadciśnienie lub choroby tarczycy, to są one ustabilizowane i prawidłowo prowadzone. Czynności pielęgniarskie są więc nakierunkowane na edukację pacjentki, przygotowanie jej do roli matki i naukę samopielegnacji w połogu, wsparcie w karmieniu persią i pielegnacji dziecka, oraz obserwację stanu ogólnego, zwalczanie bólu, pielęgnacji rany pooperacyjnej i obserwacji zwijania się macicy, charakteru odchodów...Może już przestanę  wymieniać, bo z tego, zrobi się spora lista zadań, a nie o tym chciałam napisać.


Chciałam Wam powiedzieć, że nawet na takim oddziale, może zdarzyć się ogromna tragedia. Kiedy kobieta urodzi zdrowe dziecko, w rodzinie opadają emocję, bo to już koniec, wszystko się udało, koniec cierpienia porodu, dzieciątko jest zdrowe i można już odetchnąć. Jeśli więc zdarza się taki dramat, jak nagła śmierć matki, to cały świat wali się w posadach. Szok, niedowierzanie, rozpacz. Coś niewyobrażalnego.


Wyobraźcie sobie sytuację, że pracujecie na oddziale położniczym, macie sporo pacjentek, dzień jak zwykle. Wizyta, potem badania, wykonujecie zlecenia, podłączcie kroplówki, wydajecie leki, przyjmujecie nowe pacjentki. Chodzicie od sali do sali. Pacjentki karmią dzieci, odsypiają zarwaną noc, odciągają pokarm dla maluszków, przebywających na Intensywnej Terapii. Kręcą się koleżanki z Neonatologii, sekretarki medyczne i tłumy odwiedzających. Przecież to normalny dzień. Oddział tętni życiem. I nagle krzyk, straszny, rozdzierający...

 

Biegniecie na salę w strachu, co się stało? Dziecko? Może pacjentka upadła? Biegną wszyscy z personelu oddziału. Wpadacie na salę i widzicie, jak jedna z pacjentek, klęcząc na podłodze, podtrzymuje drugą.

 

Pacjentka, leżąca na podłodze, jest bez oznak życia, rozpoczyna się akcja reanimacyjna, dołącza się lekarz, a za chwilę zespół anestezjologiczny. Wszystko dzieje się szybko, polecenia wydawne hasłami ,, wkłucie", ,,Ambu", ,,defibrylator" Nie wiecie, co się dzieje wokół was, bo całą uwagę skupiacie na akcji reanimacyjnej i zadaniach, walczycie o życie.

 

Pomagacie w intubacji i przeniesieniu na nosze, transporcie na OIOM. Wierzycie, że będzie dobrze, przecież to młoda kobieta, ma czworo dzieci, ma dla kogo żyć...


Wiadomość o śmierci zwala was z nóg. Przecież to niemożliwe, niesprawiedliwe, niepojęte. Ale tak sie stało i nic tego nie zmieni, żadne analizowanie dokumentacji nie da odpowiedzi na pytanie ,,dlaczego". Dopiero po sekcj dowiecie się, że pacjentka zmarła w wyniku nagłego zatrzymania krążenia, jej organizm był wyniszczony wieloma ciążami, nikotynizmem i niestety, nie było szansy na ratunek.  

 

 

2015-10-18