Polska położna w Zagłębiu Ruhry. Pracowałam w Niemczech

Nieco wystraszona, ale jako dyplomowana położna z czteroletnim stażem pracy w Polsce, stanęłam przed swoją nową, niemiecką szefową. Na powitanie usłyszałam od niej, że skoro Agnieszka Brugger (z domu Malczak) jest jednym z jej ulubionych polityków w Bundestagu, to i ja mogę sobie świetnie radzić jako polska położna w Niemczech.

Później nie zawsze tak miło rozmawiało mi się z szefową, czy z koleżankami w pracy, ale nie można demonizować. Czułam się szanowana i dobrze wynagradzana. I czułam się też inna. Nie mogę powiedzieć, że traktowano mnie jak człowieka gorszej kategorii z powodu mojej narodowości, ale istniała jakaś taka niewidzialna zasłona graniczna. Bardziej odczuwalna w relacjach towarzyskich niż podczas pracy.

 

Mam świadomość, że starałam się być grzeczna, opanowana i unikać konfliktów. Z drugiej strony, pracowałam w jednym z biedniejszych obecnie regionów Niemiec, jakim jest Zagłębie Ruhry. Polaków jest tam mnóstwo, ale nastroje ludności niemieckiej nie są tam proemigranckie.

 

Jadąc do Niemiec i w ciągu pierwszych miesięcy pracy byłam przekonana, że za rok lub nieco później wrócę do Polski, a dzięki zaoszczędzonym pieniądzom będzie mi się łatwiej żyło w rodzinnym kraju. Powoli jednak docierało do mnie, że mimo wszystko łatwiej będzie mi się żyło w Niemczech.

 

Niemiecki system opieki okołoporodowej jest wspaniale zorganizowany. Miałam okazję poznać go na początku jako jego pracownica, a następnie jako beneficjentka. Skoro zaś coś zostało dobrze przemyślane, to jako położna w Niemczech sytuacji stresujących nie miałam nawet w połowie tylu, co podczas pracy w Polsce na podobnym stanowisku. Jednocześnie czułam się obca.

 

Jestem położną, ale jestem też niemieckojęzyczną Polką. Nic więc dziwnego, że większość ciężarnych z którymi pracowałam w Niemczech, to Polki. Chociaż w ramach swoich ubezpieczeń wybierały mnie też mieszkające tam Litwinka, Rosjanka, a nawet Chorwatka. Niemki czasami też.

 

Zatrudniono mnie chyba jednak z myślą o Polkach, bo rzeczywiście, bardzo często ciężarna Polka wybierała położną Polkę. Nawet, jeśli potem wolała rozmawiać ze mną po niemiecku. Bo Polacy rzeczywiście nie asymilują się w Niemczech zbyt łatwo.

 

Osoby o polskim pochodzeniu stanowią obecnie w Niemczech drugą po Turkach największą grupą imigrantów. Oczywiście, ich obecność jest zróżnicowana w poszczególnych landach, ale łącznie jest nas tam podobno ponad dwa miliony!

 

Nawet dipisi, czyli Polacy mieszkający w Niemczech od zakończenia II wojny światowej zaskakiwali mnie swoim przywiązaniem do relacji z Polakami z późniejszych fal emigracji. Nie prowadziłam aktywnego życia towarzyskiego, ale opierając się na doświadczeniach zawodowych jako położna w Niemczech nie zgadzam się z popularyzowanym przez polskie media obrazem emigrantów, jako osób wzajemnie sobie szkodzących i podkopujących pod sobą wzajemnie dołki.

 

Chodząc po domach swoich pacjentek nie widziałem też jakiegoś specjalnego sentymentu za polską tradycją, kultywowania kraju pochodzenia, czy tożsamości narodowej. Po prostu, łatwiej nam się było trzymać razem i wzajemnie pracować.

 

Odnosiłam wrażenie, ze Niemcom też to odpowiadało, że Polacy trzymają się razem i nie przekraczają ich przestrzeni. Ale może to tylko takie lęki i obawy młodej dziewczyny na emigracji. Podczas rozmów z wieloma młodymi Polkami zdałam sobie sprawę, że totalnie inaczej postrzegamy Niemców, ich zasady i obyczaje. To była dla nas tak zupełnie nowa i inna jakość, ze wymykała się nawet jakiejś rozsądnej i zgodnej ocenie.

 

Standardy okołoporodowe są podobne, ale obowiązki położnej zupełnie inne. Kobieta ciężarna w Niemczech już na kilkanaście tygodni przed porodem jest obejmowana w ramach ubezpieczenia ścisłą opieką położnej, która nie tylko radzi i pociesza, ale ma za zadanie przeprowadzać skrupulatne regularne badania stanu ciężarnej i raportować je dalej. To na podstawie naszej pracy powstają zalecenia medyczne związane z porodem.

 

Nostryfikacja dyplomu i znalezienie pracy okazały się naprawdę łatwe i bezproblemowe. Później było już znacznie trudniej. Muszę przyznać, ze pierwszych dniach pracy przeżyłam szok. Może to związane było z przechodzeniem w komunikacji zawodowej na inny język, a może z wrażeniem, ze posiadam nieco inne kompetencje, niż koleżanki.

 

Po prostu, inne są obowiązki położnej w Niemczech, a inaczej w Polsce. Musiałam szybko zapamiętać, za co jestem samodzielnie odpowiedzialna w ochronie zdrowia kobiety, a w jakie obszary mam absolutnie nie wchodzić. I chociaż cały czas w ciągu ponad dwóch lat pracy w Niemczech uczyłam się czegoś nowego, to już po pierwszych trzech miesiącach - pełnych kryzysów, pragnienia powrotu do Polski i strachu o pacjentki i siebie - zaczęłam sobie radzić.

 

Bez wątpienia wszystko jest inne. Nawet ceny mieszkań do wynajmu kształtowane są przez zupełnie inne przesłanki. Jako emigrantka z Polski byłam zaskoczona, że mieszkanie, które mi odpowiada i sprawiałoby satysfakcję moim rówieśniczkom w Polsce, w Niemczech było tańsze od tego mniej dla mnie atrakcyjnego. Inne kryteria wyboru, inne oczekiwania. Chcąc tam żyć starałam się tego wszystkiego nauczyć, żeby lepiej się tam czuć.

 

W tej chwili opiekuje się dwójką swoich, wspaniałych dzieci. Nie wrócę prawdopodobnie do Polski na stałe, ale nie wiem też, czy powrócę do pracy zawodowej jako położna. Czas pokaże, a ja ze spokojem przyjmuję to wszystko, nauczona poprzednimi doświadczeniami nabytymi w Zagłębiu Ruhry, że każda nowa sytuacja może się okazać dla nas zmianą na całe życie.

 

 

2015-08-22