Mama anioła. O synku Miłoszu, ale też o położnej.

Ten tekst przysłała nam mama Dorota Szarowicz. Opisana placówka to Szpital św. Wojciecha, Gdańsk-Zaspa. To bardzo osobiste, pełne emocji słowa. W e-mailu do naszej redakcji autorka zwraca się do położnych: „Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak bardzo ważne są wasze słowa, gesty, empatia...” Obyśmy jednak zawsze i w każdej sytuacji o tym pamiętały.

Nazywam się Dorota, mam 39 lat, mam cudownego męża Pawła i wspaniałego synka Mikołaja, dobrą pracę, fajne mieszkanko... I śmiesznego psa Pioruna. Żyć nie umierać...

 

Byłam szczęśliwa....

 

Choruję na zespół PCO i mam problemy z zajściem w ciążę. Mikołaj był cudem, który przyszedł na świat dwanaście lat temu. Przystojny ten mój cud i juz taki "dorosły"!

 

Przez dziesięć lat leczyłam się, żeby zajść ponownie w ciążę. Wielu lekarzy w różnych klinikach, przy użyciu najrozmaitszych metod i leków. Poddawaliśmy się, by znowu zacząć walczyć... Każda miesiączka była dla mnie poronieniem, kupowałam testy hurtowo... I nic.

 

Ostatnia szansa… Ostatni raz… Lekarz kazał mi zrobić badanie poziomu bthcg... O MATKO! Poziom podwyższony! Pytam o to panią w rejestracji, a ona: GRATULACJE!

 

Mętlik w głowie, nie wierzę... Jestem w ciąży! Chciałam zrobić jakąś romantyczną kolację, podczas której powiem mężowi, że będzie nas więcej! Tysiące razy wyobrażałam sobie takie sytuacje…

 

Nie wytrzymuję, dzwonię... Kochanie, zrobiłam badanie...Jestem w ciąży. Cisza w słuchawce... Słyszysz? – pytam. Tak i nie mogę w to uwierzyć, cudownie! – pada odpowiedź.

 

Boże, jak się cieszyliśmy...

 

Ciąża przebiegała prawidłowo, musiałam jednak brać progesteron. Lekarz twierdził, ze chuchamy na zimne. OK, wierzę mu... Mijały kolejne tygodnie, wszystko było w porządku. Choruję na nadciśnienie, ale ono było też unormowane... Wszystko gra, jak w najlepszym zegarku!

 

Na kolejnym USG dowiedzieliśmy się, że to będzie chłopczyk. Mikołaj bardzo się ucieszył, ze będzie starszym bratem.

 

Ze względu na moje nadciśnienie, wiek, trochę wagę i jeszcze nie wiem z jakich innych powodów, lekarz każe mi się położyć wcześniej do szpitala. Planujemy rozwiązać ciążę cesarskim cięciem. Za tydzień wizyta i trafię do szpitala. Termin wizyty: 12 grudnia ...12 grudnia, dwunasty…

 

Cały nasz dom czekał na Miłosza. Śliczne łóżeczko, baldachim, cały pokoik... Ciuszki wymarzone, niebieskie... Byliśmy przygotowani w 100% na narodziny.

 

Dzień przed datą, której nie zapomnę do końca życia, poczułam się jakoś dziwnie... Tak, jakby ktoś zabrał część mnie. Poczułam pustkę.

 

Po południu nie czułam ruchów, ale brzuch zaczął mi się tak dziwnie stawiać... Może gdybym wtedy pojechała do szpitala...Ale przecież nic nie może się złego wydarzyć!

 

Ruchów brak, ale nadal ten brzuch wyginający się w jedna stronę. To pewno Miłoszowi juz ciasno i tak się rozpycha. Więc głaszczę brzuch, śpiewam piosenki...

 

Następny dzień, 12 grudnia. Wizyta o godzinie 15.50. Bierzemy Mikołaja na ostatnie moje USG, żeby razem z nami zobaczył po raz ostatni brata po tamtej stronie…

 

Wchodzimy do gabinetu. Jestem szczęśliwa, ale w głębi przeczuwam coś złego... Eee tam, całą ciąże przeszłam i teraz nie....

 

Lekarz przykłada głowice... Jezu, dlaczego nic nie widać? Serduszko nie bije, na ekranie nie ma nic czerwonego i niebieskiego...

 

Bardzo mi przykro... Słowa lekarza zabrzmiały, jak jakiś kiepski żart. Podchodzi do mnie Paweł... Darciu, musimy jechać do szpitala...Mały nie żyje… Co oni gadają???


Mikołaj płacze, a ja z nim. Boże, dlaczego???

 

Pędzimy do szpitala. Lekarz na pewno się pomylił. Jeszcze można go uratować...

 

Wpadamy na izbę przyjęć... Rejestratorki patrzą na skierowanie: OBSOLETA... Każą mi iść gdzie indziej. Docieramy tam, chyba jest to położnictwo...

 

Płaczę i proszę o ratunek. Położne przybiegają szybciutko. Kładą mnie na kozetkę i robią KTG... Cisza... Cisza.... Gdzieś w oddali słychać bijące serce... Bardzo szybko bijące...

 

Tak! to Miłosz! Wiedziałam, że się pomylił lekarz, Miłosz żyje! Położne tez są nie pewne... Podchodzi lekarz i mówi, że to moje serce - tak szybko bije...

 

Zaczynam znowu płakać... To jakiś sen i to kiepski. Nawet nie ruszają mnie słowa lekarza: Proszę się uspokoić, przecież pani wiedziała, że dziecko nie żyje...

 

Wiedziałam...nie wiedziałam... Człowieku, co ty do mnie mówisz?

 

Przyjechała moja siostra, żeby zabrać Mikołaja do domu. Przecież cały czas był z nami...  Synku mój, przepraszam... Mamo, ale ty będziesz żyć, prawda??? Tak, tak...

 

Nie mam ubrań... Dostaje niebieskie, jednorazowe. Nie mieszczę się... Przecież jestem gruba... Wciskam się na siłę, wciskam na brzuch... Brzuch... Matko! Ja czuję chyba ruchy! Boję się komukolwiek powiedzieć o tym…

Trafiam gdzieś... Jest Paweł... Przychodzi też lekarz i twierdzi, ze rozwiążemy ciążę przez CC... Ze względu na moją historię zdrowia... I sytuację... Nie dałabym rady urodzić martwego Miłosza...

 

OK, nie boje się. Ja chyba nic już nie czuję... Przychodzi położna. Czyta historię... Nic nie mówi, zakłada wenflon. Uprzedza o założeniu cewnika do pęcherza moczowego.

 

Dostaje oksytocynę... Zaczynam płakać. Paweł trzyma mnie za rękę, a położna mnie przytuliła... Głaszcze mnie po głowie i mówi, że będzie z nami do końca, że nam pomoże... Wszystko tłumaczy...

 

Jedziemy na salę operacyjną, płaczę... Ktoś podchodzi i mówi: Kochana, nie płacz! Nie bój się, zaraz będziesz tuliła swoje dzieciątko… Ale moje dziecko nie żyje!!! Gdzieś z tylu pada słowo: Przepraszam...

 

Gdzie jest Paweł? Gdzie....

 

Budzę się... O matko, jak boli brzuch!

 

Odwracam głowę, ktoś mnie woła. To Paweł. Trzyma na rękach nasze szczęście, ja też biorę go na ręce. Jest śliczny! Cieplutki, sine paznokcie... i taki bezwładny.

 

Nie, nie mogę więcej... Podchodzi ta sama położna. Pyta, czy chcemy na pamiątkę opaskę. Wyciera mi łzy, głaszcze po ręce... Nie wiem po co mi ta opaska, ale chcemy... Czeka...Cierpliwie czeka... Jesteśmy gotowi... Bierze delikatnie Miłosza na ręce... Odchodzi.

 

 

Jadę znowu gdzieś indziej na ginekologię. Dostaję relanium i coś przeciwbólowego.


Wszystko jest jak w matrixie... Pawełku, jedź do domu, do Mikołaja... Jezu, jak musi być mu ciężko, przecież tam cały dom czeka...

 

Budzę się. Znowu ta sama położna. Pyta się, czy coś potrzebuję... Zaczynam płakać, a ona ze mną. Głaszcze mnie po ręce... Co to za kobieta?

 

Dziś wiem, że to był nasz anioł... Chyba blond...

 

Zasypiam.

 

Kiedy to opisuję, mija dziesięć miesięcy od tamtego wieczoru. Wiem już, że serce może boleć naprawdę, a czas ran nie leczy tylko przyzwyczaja do bólu.

 

Pamiętam tę kobietę, położną... Choć nie pamiętam tego, jak wyglądała. Była niesamowita. Czuła i taktowna.

 

Dziękuję ci, kochana kobieto za twoje dobre serce. Za ciepło, które nam dałaś, kiedy świat się zwalił na głowę. Za to, że byłaś przy moim mężu i przy synku Miłoszu… Za to, że go ubrałaś, dałaś mu pieluszkę... Za opaskę, która jest teraz moim reliktem. Za czapeczkę, którą zrobiłaś z gazy, bo ja zapomniałam spakować...

 

 

Dziękuję.

 

 

 

 

 

 

 

 

2015-10-07