Podróżując po świecie, odwiedzając różne zakątki cywilizacyjne, interesuje mnie jedna sprawa: człowiek. Patrzę, jak żyje, o czym myśli, dlaczego się martwi i czy towarzyszy mu nadzieja. A jak towarzyszy, to skąd ją czerpie.

Niedawno, w jednej z małych mieścin stanu Waszyngton (USA), w starym, jak świat barze, spotkałam mieszkańców, siedzących przy piwie na stołkach barowych, przypominających wystrój wnętrz z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku.

 

Mężczyźni ubrani byli w kowbojskie buty i kapelusze oraz kraciaste koszule. Kobiety - w dżinsy, bluzy, też w kowbojskie buty. Lecz stylem mieszkańcy nie przypominali typowych ranczerów, jakich napotkałam, podróżując parę lat wcześniej po typowo rolniczym stanie Oklahoma czy przepełnionym kulturą rodeo Teksasie, w których prym wiodą konie.


Tu raczej miałam okazję ujrzeć amerykańską prowincję o charakterze traperskim, gdyż świadczyły o tym emblematy na kluczykach do samochodów, na bluzach, gadżetach, w kształcie budynków mieszkalnych. W pobliskim sklepie można było kupić jeszcze kasety video - u nas już nie spotykane oraz szereg przedziwnych rzeczy, o jakich świat shoppingów z pewnością nie pamięta.


A jednak tak tam było. Swojsko, normalnie, po ludzku, zamierzchle. Ameryka ma wiele wymiarów i wiele oblicz. Wzajemnie się wykluczających.


Mogłam więc porozmawiać z jej mieszkańcami o tym, jak widzą życie. Żyjąc tu, w głębi lasów, gdzie grasują niedźwiedzie i kojoty a bez broni raczej na spacer w góry się nie wychodzi. 

 
Oczywiście przy zakupie drinka, barmanka sprawdziła mój paszport, czy oby jestem pełnoletnia. Z głównej ściany patrzyła na mnie fotografia ogromnego Buffalo, złowionego przez założyciela baru. Nieco wyżej napis: Istniejemy od 1910 roku.

 

I rozpoczęliśmy rozmowę. Na pytanie skąd jestem i moją odpowiedź, że z Polski, pokiwano ze zrozumieniem głową. Rzecz jasna zgłębiłam temat pytając: czy wiecie, gdzie jest Polska?


Jeden z gości baru odwrócił się w moją stronę i powiedział: jasne, że wiemy. Stolica w Warszawie. I dużo dzielnych ludzi z czasów II wojny światowej.


Teraz ja pokiwałam głową - z uznaniem.


- Jak widzicie dzisiejsze czasy? Jak się wam w nich żyje? - pytałam, jako pisarz.


- Źle w sumie - mówili - Jeszcze w małych społecznościach jako tako człowiek do człowieka. I pomoże bez interesu. A tak wszędzie to biznes. Do przodu. Byle na mecie. To męczy. I tandeta w telewizji. Ludzie sami już nie wiedzą, co ze sobą zrobić, aby się pokazać. Żeby ich podziwiano. Strasznie to smutne. Tu jednak przyroda nas trzyma w pionie. Ciężka zima, przetrwanie. To pokazuje, że życie człowieka nie jest kolorowym talk show w przebraniu idioty.

 

2016-02-02