Cięcie cesarskie. Rozwiązanie dla matki czy dla dziecka?

Odwieczne wątpliwości dotyczące wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkanocnymi są porównywalne do sposobu podejmowania decyzji, czy rodzić naturalnie - czy jednak kombinować cesarkę. Pracując na co dzień na sali pooperacyjnej krzyczę głośno: TYLKO NIE CIĘCIE!

Nie jest tajemnicą, że cięcie cesarskie nie zawsze wykonywane jest ze wskazań medycznych. Nie jest tajemnicą, że pacjentki kombinują przed rozwiązaniem zaświadczeniami od psychiatry o tzw. tokofobii, czyli zdiagnozowanym lękiem przed porodem. Nie jest tajemnicą, że sama operacja cesarskiego cięcia nie boli. Ale...


Wybierając swoją wygodę pomijamy w tym wszystkim dobro dziecka. Ustalmy na początek, żeby nie było nieporozumień. Artykuł nie mówi o zagrożonych ciążach, o sytuacjach, kiedy życie dziecka wisi na włosku. Czasami nie ma wyjścia i trzeba ciąć.


Cięcie cesarskie to nie poród naturalny, gdzie maluch pod wpływem hormonów, skurczów macicy przechodzi przez kanał rodny adaptując się do świata zewnętrznego. Siły jakie na niego działają podczas każdego skurczu, pokazują mu  koniec astronomicznej bezwładności. Bakterie jakie są w kanale rodnym stają się swego rodzaju ochroną.

 

Pierwszy oddech jest wysoce zaplanowany i przemyślany. I to przytulenie na gołym brzuchu mamy, ukojenie jakiego maluch potrzebuje po porodzie. Znajome bicie serca, głos, pierś sprawiają, że nie zaburza się poczucie bezpieczeństwa, bliskości które ma fundamentalne znaczenie w pierwszych minutach życia.


A teraz koniec sielanki. Przed Wami scenariusz z cięcia cesarskiego:


Dziecko smacznie śpi, w beztroskiej ciszy, ciemności i cieple organizmu matki. Ma temperaturę 36,6 stopnia. Od czasu do czasu odepchnie się nóżką od mięciutkiej ściany macicy, przewróci na drugi bok. Nagle, niczego nieświadome stworzenie zostaje wyrwane przez obce palce, które trzymają go głową do dołu.

 

Z 36 stopni temperatura w ciągu sekundy spada do ok 20 stopni. Nagle ktoś gwałtownie przecina pępowinę. Nikt nie pyta, czy dziecko jest na to gotowe, nikt nie czeka, aż przestanie tętnić. Jest jasno, zimno i nieprzyjemnie. Obok nie ma mamy, bicia serca. Jest za to grono pediatrów, położnych, którzy to trą ręcznikiem, żeby osuszyć delikatną skórę, przykładają zimny stetoskop, ważą, mierzą.

 

Z mamą dziceko może się spotkać tylko przez chwilę. Zresztą, spotkanie to bardzo duże słowo w stosunku do rzeczywistości. Całus w policzek i do widzenia. Zabierają dziecko na oddział noworodkowy. Teraz musi czekać, aż mamę ładnie zszyją i podłączą jej różne aparatury na sali pooperacyjnej.


W tym czasie maluch leży sam. W nowym miejscu, nowym otoczeniu. Może i już jest mu ciepło - profesjonalizm otulania w bety przez położne daje się we znaki. Ale co z tego jak nie ma przy nim mamy. W tych pierwszych, najbardziej stresujących minutach życia dziecka. Ciepło z kocyka to nie wszystko.


A kiedy już w końcu trafia do swej rodzicielki jest zdezorientowany. Mama? To na pewno Ty? Całe szczęście, gdy uda się dostawić do piersi. W końcu coś, co ma wspólnego z naturą. Może ktoś wpadnie na pomysł, żeby zainicjować kontakt skóra do skóry. To takie fajne. Do momentu, aż nie przyjdzie ktoś inny i nie zacznie krzyczeć, że przecież noworodek się oziębi, że zacznie stękać. I dawaj od nowa - ubranka, niedrapki, skarpetki.


A potem płacz i rozdrażnienie dziecka. Niby najedzony, niby przewinięty a niespokojny. A Ty jakbyś się czuła, gdyby w środku nocy, w czasie najlepszego snu, nagle ktoś zdjął Ci kołderkę i oblał kubłem lodowatej wody? Na pewno nie mogłabyś złapać oddechu, nie wiedziałabyś gdzie jesteś, wyczuwałabyś zagrożenie. Strach, zdenerwowanie, niepokój, przeszywające zimno. Dorzucisz coś jeszcze? I nawet jak Twój ukochany mąż w końcu Cię utuli, to czy od razu będziesz w świetnym humorze?


Mam wrażenie, że szkolenie na Sealsów jest łatwiejsze niż cięcie cesarskie dla noworodka. Zwłaszcza robione na zimno. Bez czynności skurczowej, bez przygotowania, z zaskoczenia.


Pomijam już fakt, ile potem problemów z chodzeniem, ile leków przeciwbólowych trzeba wziąć, żeby odczuć jakąkolwiek ulgę.


Cięcie cesarskie to nie zabieg - to operacja. Operacja ze wszystkim konsekwencjami. Również - a może przede wszystkim - dla dziecka.

 

I nie będę nikogo przekonywać, namawiać co ma wybrać. Nie ja jestem od zbawiania świta. Zadam tylko jedno pytanie: Miałaś świadomość, jak to wygląda z perspektywy dziecka? A jeśli coś jest nie jasne, to przeczytaj ten artykuł jeszcze raz.

 

2016-11-07